Spotkałyśmy się jakiś czas temu przy okazji 4. Design Days w Katowicach. Zachwyciły mnie Twoje meble. Pomyślałam: szlachetne drewno ubrane w piękną biżuterię… Skąd pomysł na takie połączenie natury i swego rodzaju blichtru?
Dziękuję, mam nadzieję, że meble to słyszą. Większość pomysłów zaskakuje mnie znienacka. Tak też było i w tym przypadku. Spacerowałam po lesie i wyobraziłam sobie częściowo okorowane drzewa, na których nagle pojawiły się metalowe wzory. Coś jak leśny szyk i Paryż. Brnąc w to dalej myślałam o drewnianym stoliku i spadających z sufitu tytanowych płytkach. Wprost na blat. O fajnych, mieniących się meblach. Tak właśnie zrodził się koncept biżuterii dla wnętrz.
Opowiedz proszę o Twoich meblach.
Meble kieruję do koneserów. Zdecydowanie. Do świadomych odbiorców, którzy znają wartość rzadkich, egzotycznych okazów drewna i zastosowanych metali, cenią oryginalny pomysł oraz solidne ręczne wykonanie. To ostatnie akurat widać „gołym okiem”, bo przy tak nieregularnym kształcie mebli, nie sposób dostać się szlifierką w każde zagłębienie. To samo dotyczy inkrustacji, którą wykonuję żłobiąc dłutem wgłębienia w drewnie i osadzając tytanowe płytki, nierzadko w trudno dostępnych miejscach. Inna sprawa, że drewno pięknie pachnie przy obróbce i wypolerowane aż się prosi, żeby je nieustannie dotykać.
Od momentu pojawienia się pomysłu na „błyskotliwe” meble do ich realizacji upłynął rok. Najpierw były trzy miesiące intensywnego Italian Design School, potem pojechałam do Wrocławia na praktyki do pracowni renowacji mebli „Akant” – do mistrza Leszka Ukleji. Dostałam taką bombę specjalistycznej wiedzy, że do dzisiaj niektóre informacje docierają do mnie jak z opóźnionym zapłonem (śmiech). Założyłam działalność i przystąpiłam do praktyki własnej, posługując się słynną metodą „prób i błędów”. W międzyczasie chodziłam na znakomite i mocno inspirujące wykłady dr Ryszarda Nakoniecznego z historii wnętrz i mebli.
Mam to szczęście, że posiadam niewielką pracownię, gdzie mogę eksperymentować do woli. Poza mikro sprzętem do wykańczania mebli i całą masą drobnych narzędzi, dysponuję silnikiem protetyczno-jubilerskim do obróbki tytanu. Okazało się, że jest niezbędny. Pracuję też nad własnym modelem nóżek, żeby nie zależeć od rynku wtórnego, przy czym realizację projekty planuję dopiero na przyszły rok.
A mówiąc o samej formie mebli, mogę się posłużyć analogią wziętą żywcem z architektury. Chodzi o adaptację dawnych budynków do nowych funkcji, z wyraźnym zaznaczeniem, gdzie jest nowo projektowana wstawka. Ja korzystam ze starych, odlewanych z mosiądzu nóżek w stylu rokoko. Montuję do nich blat i osadzam w drewnie geometryczny tytanowy wzór – nawiązujący graficznie do ornamentu z nóżek. Całość ma wyglądać harmonijnie i jest właśnie swego rodzaju formą adaptacji.
Lubię te kontrasty, podoba mi się efekt subtelnych błysków na surowych, spękanych kawałkach drewna. Delikatne, a zarazem wytrzymałe nóżki. Zestawienie: ciepłe drewno – zimny metal. Wiele gatunków drewna wykazuje właściwości holograficzne. Absolutne 3D, które można umiejętnie wyeksponować!
Nie ma tu serii klonów, każdy mebel jest wyjątkowy, dlatego pozwoliłam sobie nadać im ludzkie przydomki, cechy. Zresztą, czasem mam wrażenie, że one zaraz gdzieś sobie pójdą. Stolik z pokaźnego plastra mahoniu, zwany Królową Margot, już zresztą powędrował do klienta. W najlepsze.
Tak, tak, to wszystko nonsens, co mówiłam. Meble przychodzą same, na mosiężnych nóżkach, ze śląskiego Schönwaldu.
Gdybyś miała zaprojektować wnętrze w sposób, który najlepiej pasowałby do Twoich mebli, jakie by ono było?
O właśnie. W założeniu moje meble mają być akcentem we wnętrzu i, żeby tak się stało, potrzebują trochę wolnej przestrzeni i dobrego oświetlenia. Nowoczesne, stonowane pod względem kolorystycznym wnętrze starej kamienicy czy loftu byłoby najprostszym rozwiązaniem. Biżuteria dobrze wygląda noszona z umiarem. I nie lubi konkurencji. To zestawienie ma po prostu ze sobą gadać. Oczywiście, mebel będzie pasował niemalże do każdego wnętrza, przy czym istotne, żeby wizualnie się nie zaprzepaścił. Szkoda by było.
Czy trudno się przebić dzisiejszym projektantom w świecie… nazwijmy to, „sieciowego wystroju wnętrz”? Nie bez powodu nazywa się nas chyba „pokoleniem IKEA”…
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zależy co i dla kogo się projektuje.Należałoby rozróżnić też projektantów przedmiotów produkowanych seryjnie dla dużych brandów (w tym Polaków dla IKEA), od projektantów i artystów-rzemieślników działających „na własną rękę” na rynku. Mam tu na myśli nie tylko nierówne możliwości dotarcia do klientów, ale i potrzebę budowania u odbiorców świadomości dlaczego za indywidualny projekt, czy „ręczną robotę” trzeba i warto czasem słono zapłacić. Tutaj dobrym przykładem jest platforma etsy.com, coś jak polskie allegro, tylko stworzone dla artystów i rękodzielników z całego świata. Sęk w tym, żeby zadać sobie trud i poszukać. Katalog IKEI przychodzi do nas pocztą, a za alternatywą trzeba nieco powęszyć. Myślę, że dziś bardzo trudno zbudować będzie długogrającą, rozpoznawalną markę na rynku. Konkurencja rośnie, nowe gwiazdy błysną i gasną na firmamencie designu. Trendy migają jak w kalejdoskopie, szczególnie, gdy się za nimi bezrefleksyjnie podąża.
Jest jeszcze taki punkt odniesienia. Wędrówki ludów po tymczasowych mieszkaniach – kiedy meble „na chwilę” mają sens, z upływem czasu i przypływem pieniędzy – ustają. Wyznacznikiem prestiżu nie są już meble z popularnych sieciówek, ale kolekcje uznanych marek czy pojedyncze egzemplarze wykonywane na zamówienie. I tutaj właśnie jest nisza dla takich jak ja. Stawiam na rzadkie i cenne materiały wysokiej jakości i wykonanie ręczne. Potem taki stoliczek jest inwestycją na lata, może i pokolenia, a nie przelotnym meblowym romansem. Albowiem, jak to mistrz w „Angelusie” mówił: „człowiek jest nieważną chwilą w życiu przedmiotów”.
Nie tylko meble rodzą się w Twojej kreatywnej duszy, ale również obrazy i instalacje. Opowiedz nam o nich – co na nich znajdziemy? Czy to jakaś forma manifestu? Sprzeciwu?
Tak to prawda, w przerwach, kiedy nie zajmuję się stolikami, maluję na okrągło. Dosłownie i w przenośni, bo strasznie polubiłam okrągły format płótna. Jeśli odpowiednio zakręci się perspektywą, obrazy wyglądają jak wielkie bańki na ścianie. Są to przeważnie włochate obrazy, oparte na motywach zwierzęcych i dość kaprawe. „Futrzasty” efekt osiągam pokrywając płótno tysiącem cienkich włosków. Nieprzerwanie i nie wiem dlaczego. Pewnie to jakiś rodzaj obsesji (śmiech).
Tworzę także niewielkich rozmiarów czarno-białe obrazki przy użyciu pończoch. Mam już 80 takich miniatur i czas najwyższy przygotować je do zawieszenia. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę je wszystkie razem na białej ścianie. Dopiero wtedy właściwie zagrają.
Warsztatu nie zdobyłam na ASP, chodziłam za to przez kilka lat do gliwickiej pracowni UFFO Jerzego Patraszewskiego, gdzie oduczyłam się poprawnie malować, na korzyść uzyskania swobody w plastyce. I w głowie (śmiech).
Czy masz już jakieś osiągnięcia na polu projektowym lub malarskim?
Coś będzie. W 2013 roku zajęłam I miejsce w konkursie Roca Polska i Politechnika Śląska za projekt zintegrowanej z krzesłem szafki łazienkowej inspirowanej meblem historycznym. Nie mniej, a może i więcej cieszy mnie jednak osiągnięcie malarskie. Zaczęłam współpracę z Desa Unicum oraz szykuję wystawę swoich prac w Gliwicach na luty przyszłego roku, na którą już dziś radośnie zapraszam. Biżuteryjne stoliki oraz inkrustowany obraz można natomiast zobaczyć w D10 ConceptStore.
Marcelina Moretta (właśc. Marcelina Agata Nowak) – w 2014 roku ukończyła studia I stopnia na kierunku Architektura Wnętrz na Politechnice Śląskiej. Prowadzi autorską pracownię mebla i malarstwa w Gliwicach. W projektowaniu eklektycznych mebli korzysta z dawnych technik zdobniczych.
Obrazy maluje w technice olejnej, pokrywając płótno tysiącem drobnych włosków.
Tworzy pod pseudonimem Marcelina Moretta (właśc. Marcelina Agata Nowak)
Meble i prace projektantki oglądać można na: