Żory. 62 tyś. mieszkańców, czyli 1/5 pogłowia, jakim pochwalić się może stolica aglomeracji. Tarnowskie Góry, Cieszyn, Ogrodzieniec, Ochaby. Co łączy te miasta? Mała populacja, duże pomysły. Oj, gonią wielkich, gonią te filigranowe miejscowości.
As a remedy to life in society I would suggest the big city. Nowadays, it is the only desert within our means. Albert Camus
Nie ukrywam, że jestem pod wielkim wrażeniem Żor. Jako jedno z pierwszych miast w regionie porwały się Żory na budowę parku rozrywki. Pomysł dość karkołomny – w nazwie trzoda chlewna, a i sam „western” w temacie jakoś tak mało kojarzy się ze śląskim życiem. No, może bardziej z (nie tak już) dzikimi Bieszczadami czy z symbolem demokracji, Garym Cooperem z plakatu zachęcającego do udziału w wyborach jeden dziewięć osiem dziewięć. Ale żeby tu? A jednak trzymałam za nich kciuki –miasto, które reklamowało się jako miejsce do życia dla młodych ludzi przebijało rozmachem wizualnej promocji większych sąsiadów. To mnie zaskakiwało i wprawiało w podziw. Dość żywo się zresztą wtedy interesowałam marketingiem miejsca. Żory miały w tym temacie u mnie wielkiego plusa.
Z TwinPigsem dziś różnie bywa. Obecnie całkiem dobrze – w sezonie nie brakowało atrakcji, a wysłani przeze mnie „zwiadowcy” wyposażeni w dzieci, niczym w barometry dobrej zabawy, wracali zadowoleni. Minęło lato, nastała jesień, a temperatury za oknem nie pozostawiają wątpliwości, że czas zapomnieć o plenerowych imprezach. Tymczasem żorskie miasteczko westernowe nie zapadło w sen zimowy, przywdziewając się w świetlną szatę i zapraszając na kojarzącą się ze świętami efektowną iluminację.
Na tym nie koniec laurki dla Żor. Wszyscy słyszeliśmy o wprowadzeniu darmowej komunikacji publicznej w tym mieście. Wiemy też o muzeum w kształcie kopca, w którym swoją siedzibę otwarła KSSE. Przypominam również, że pod koniec listopada do tego miasta ściągnęły tłumy miłośników podróży. Magnesem dla nich był Żorski Festiwal Podróży i Nauki OPINIE, wydarzenie ciekawe i znakomicie przygotowane, które jednakże nie pobije w moich oczach Święta Ogniowe, wielkiego żorskiego wydarzenia, które właśnie doczekało się wspaniałego pomnika. I on właśnie zainspirował mnie do napisania tego pełnego zachwytu felietonu.
Gdy piszę ten tekst Muzeum Ognia w Żorach, bo o nim mowa, szykuje się właśnie do wielkiego otwarcia. Jak informują jego pomysłodawcy, prezentowana w nim ekspozycja podzielona zostanie na 5 tematów: „Okiełznanie żywiołu”, „Przez antyk i wieki średnie”, „Pali się!”, „Obszar duchowości” i „Mędrca szkiełko i oko”. Wewnątrz zobaczymy tańczące płomienie i ogniową szafę grającą, doświadczymy rozpalania ognia za pomocą krzesiwa i przechodzenia przez ogień, a także będziemy mieli możliwość wykonania zdjęcia za pomocą kamery termowizyjnej. Oczywiście, diabeł tkwi w szczegółach, ale sama zapowiedź atrakcji mocno przyciąga uwagę.
Żory to taki mój mały number one wśród śląskich miast o niewielkiej populacji. W pozostałych rolach, w zgodzie z początkiem moich rozważań, występują również: Tarnowskie Góry (z Gwarkami , Kopalnią Srebra i czynną wąskotorówką, do której co roku podążają pielgrzymki uczniów śląskich szkół), Cieszyn (w którym odnajduję najlepsze na Śląsku inicjatywy związane z designem), Ogrodzieniec (któremu nie wystarczyły malownicze ruiny pełne spektakularnych wydarzeń i dokoptował do nich park miniatur) i w końcu Ochaby (słynące już nie tylko ze stadnin koni ale również z DreamParku, z dinozaurami, miniaturami budowli, oceanarium i domem przewróconym do góry nogami).
Z raportu NIK opublikowanego w październiku wynika, że większość ze skontrolowanych dużych miast z puli środków na promocję finansuje przedsięwzięcia niemające z reklamą nic wspólnego, np. publikację prasowych kondolencji czy ogłoszeń o sprzedaży. Zdaniem kontrolerów, przygotowywane przez miasta strategie są zbyt ogólnikowe, a ich realizacja rozpływa się w miejscu i czasie. Tylko w trzech miastach (w tym aż w dwóch śląskich: w Katowicach i w Zabrzu) cele sformułowane w strategiach promocji były realistyczne, proste i konkretne, można było łatwo ocenić stopień ich realizacji, były ważne dla lokalnej społeczności i możliwe do osiągnięcia w założonym terminie.
Z wyliczeń ekspertów wynika, że dziś samorządy przeznaczają na promocję około 0,5% swoich budżetów. Duży może zatem więcej, bo małym miastom starcza często zaledwie na promocyjne kubeczki. A jednak są wśród nich prawdziwi wojownicy, tacy jak Żory, którzy efektownie wykorzystują to, co w marketingu nazywane jest unique selling proposition.
Adriana Urgacz-Kuźniak
- Felieton ukazał się drukiem w grudniowym wydaniu Magazynu STREFA.